Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/58

Ta strona została skorygowana.

A choć gębę miał ciągle pełną, na chwilę mu się nie zamykała. W progu zawsze u niego, czy doma czy w gościnie, stać musiał jego Starosta Berzda, człek mało nie taki jak on, wyrosły bardzo, milczący, który tyle tylko, że gdy pan mówił, twarzą pokazywać musiał, że mu się dziwował, cieszył i potakiwał.
Berzda czasem się odezwał, ale krótko — Ho! ho! Ej! ej! To! to. — Na tem było dosyć, ale gębą, oczyma, rękami gadał co panu miłem było. Leszek się bez tego słuchacza obejść nie mógł. Ryżec też, wiedząc, że go ująć było potrzeba, gdy kneź jadł, ukradkiem mu kubki poddawać kazał, aby sobie podochocił. Zobaczywszy kubek Berzda, tak zręcznie chwilę dobierał do wychylenia go, iż nim pan na niego spojrzał, już gębę otarł i był w swem miejscu.
Reszta dworu Leszkowego w podwórcu ucztowała, gdzie im necki powynosili z chlebem, mięsem, kaszą i beczułki z piwem. Raczyli się, około studni siedząc i chodząc.
Leszek gadał a gadał, w oczy spoglądając Ryżcowi, marszczył się, że dziewczyny doczekać się nie mógł.
— Miłościwy panie — mówił gospodarz — tylko co jej nie widać. Z koła dziewczęta czasem późno przychodzą, ale moja — stateczna, nie zabawi.
— Ty mi ją dasz? hę? — zawołał kneź. — Widzia-