Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/60

Ta strona została skorygowana.

stołu kubek nalany jego własnego miodu podał Ryżcowi, aby pił. Musiał jeszcze dziękować. Drugi potem zanieść kazał dla Berzdy, który przyszedł się do nóg pokłonić.
— Cóż, twojej dziewki niéma? — pytał Leszek.
— Tylko co nie widać — odparł Ryżec — miłościwy kneziu, dajcie mi mówić szczerze!
Błysnęły małe oczęta knezia.
— Praw! — zawołał.
Ryżec westchnął głęboko.
— Ono-bo to tak jest, miłościwy gospodynie, że młode młodość lubią: a ja-bym jej przeciw woli dawać nie chciał. Toć jedyna.
— A gdzież ty rozum masz? — odparł Leszek. — Jak niewiestce dawać wolę? Czy ty tego nie wiesz, po co się ona niewiastą zowie? Płakać będzie, niech płacze, a potem ci podziękuje. Albom-ci to ja taki stary? albo-to mężowi kiedy starym być? Niewiasty starzeją — my nie powinni.
Począł się śmiać: — Tylko mi ją dawaj, reszty nie pytaj.
Ryżec zmilczał.
— Co? jeszcze jej niéma? — zawołał kneź niecierpliwy. — Jeszcze niéma? Idź, dowiedz się, przyszła może!
Ryżec wybiegł i powrócił, zmieszany. Lublany nie było.