Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/61

Ta strona została skorygowana.

— Poślij po nią dziewki, niech po lesie szukają! Toż to noc — gdzie się ona włóczyć może?
Miał już wybiedz gospodarz, gdy w progu ukazała się Rusa, która część rozmowy podsłuchała.
Przybycie starej baby widocznie Leszka strwożyło, oderwał pokryjomu kawałek odzieży i napsaurok rzucił pod stół; splunął, patrzył z obawą, z ukosa. Ryżec też spoglądał na Rusę oczyma ciekawemi.
— Zkąd-że to idziecie? — spytał cicho, stojącą w progu.
— Ze świata! — odparła powoli, spoglądając ku Leszkowi, — chcecie wiedzieć, kędy babę stare nogi noszą?
— Nie wiecie co o Lublanie? — dodał ojciec — nie spotkaliście gdzie jej, jeśliście szli od Babiego Pola?
Rusa głową trzęsła dziwnie.
Zmarszczywszy brwi groźno Leszek, wpatrywał się w babę.
— Tyle wiem, co mi po drodze dziewczęta rozpowiadały, że w Pogoń grały na Babiem Polu i Lublana się w las zagnała za drugą. Ale czy to dla niej strach? Nie dziś, to jutro znajdzie się cała.
Ryżec pięści zacisnął, a Leszek stuknął ręką o stół.
— Jeżeli to zmowa między wami, pilnujcie-no się, aby obojgu licha nie nawarzyła!
Rusa spojrzała śmiało na knezia.