Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/63

Ta strona została skorygowana.

— Ja pomsty na nikogo nie wołam — rzekła — niechaj moje przepada!
— Ślijcież po córkę! — odparł żywo kneź, do ojca się zwróciwszy — ja ztąd bez niej nie pojadę! choćbym i pół miesiąca miał siedzieć.
Ryżec, małoco postawszy, musiał rozkaz spełnić i wyszedł powoli. W progu tylko pozostał Berzda i Rusa.
Ta obejrzawszy się, poczęła zwolna zbliżać się ku stołowi, przy którym siedział Leszek. Zobaczywszy to kneź, zwolna w głąb' się nieznacznie usuwał, ale Rusa na to nie zważała — szła.
Leszek, aż do kąta z kubkiem się docisnąwszy, krzyknął nareszcie zniecierpliwiony:
— A stój-że zdala? co mnie gnasz! Stać zdala!
Stanęła Rusa, sparła się na kiju i patrzała w Leszka pilno.
— Czego-bo się wy mnie strachacie! ja złego nikomu nie czynię, nie. Dobrą radę chciałam dać, oj! dobrą.
Zmilczał kneź, jakby tej rady dobrej oczekiwał.
Rusa się naprzód pokłoniła ręką do ziemi.
— Miłościwy panie — rzekła cicho — po co wy sobie szukacie biedy? Mało u was bab na grodzie? jeszcze jednej się zażądało....
Leszek się niechętnie i z przymusem rozśmiał.
— A tobie co do tego, stara ty jakaś? Ja z mo-