Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/65

Ta strona została skorygowana.

— Niéma dziewki? — zapytał kneź.
— Poszło w las co żyło, szukając — niéma! — odparł Ryżec, w którego głosie czuć było wzruszenie.
— Gotuj-że się mnie noclegować — rzekł kneź. — Nie będzie do jutra?.... pojadę na łowy w pobliżu, sam lasy splondruję — a na noc wrócę tu — i będę stał, aż doczekam.
Rusa, wysłuchawszy ostatniego rozkazu, popatrzywszy na Leszka, który spotkania się z jej wzrokiem unikał, ruszyła się ku drzwiom. Oglądała się za siebie.
Berzda już odbiegł był od proga, aby wydać rozkazy do noclegu. Ryżec także miał wychodzić, gdy w drugiej izbie spotkał się z Rusą, która nieznacznie skinęła na niego. Kneziowska czeladź poczynała w wielkiej izbie mościć posłanie; gospodarowano w zagrodzie jak w domu: Ryżec cierpliwie to znosić musiał. Nie mając nie pilniejszego do roboty, a sądząc może, iż mu co o córce powie Rusa, powlókł się z nią za węgieł chaty, kędy cień był, bo księżyc świecił z drugiej strony.
— Co ty stary myślisz? — napadła nań Rusa z góry. — Jedyne dziecko dać takiemu dziadowi, aby ją zamorzył swojem miłowaniem?
Stał Ryżec z głową zwieszoną.
— Oj! ty mądrocho — odparł — czy ty znasz gdzie szczęście siedzi? Gdybyś znała, poszłabyś ten ul podebrać dla siebie! Ej! ty! Rozśmiał się gorzko,