Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/66

Ta strona została skorygowana.

Nie ucz ty mnie rozumu! Chcesz, aby mi dla dziewki chatę spalili, komorę zabrali, bydło zagrabili i puścili o kiju na stare lata — nie wiem czy z życiem?!
— Albo to o kiju i tak na stare lata chodzić nie będziesz! — odparła Rusa. — Chatę spaloną można postawić, bydło się narodzi — a córki, gdy ją stracisz, nie odda ci nikt!
Westchnął Ryżec.
— Kneziową żoną będzie! — zawołał. — Chcę, aby nią była, warto i odpłakać za to!
Rusa się rozśmiała głośno, popatrzała nań, pokiwała głową i chciała iść. — Zatrzymał ją.
— Nie wiesz gdzie Lublana?
— Nie wiem — rzekła surowo, a gdybym wiedziała, żarem-byś mnie piekł, nie pisnęłabym słowa.
Odwróciła się i poszła w podwórko, kędy czeladź kneziowska głośniej coraz rządziła się, zabierając co chciała dla siebie i koni, chwytając przechodzące dziewczęta, i odgrażając się parobkom, którzy ich bronić chcieli.
Rusa, potrącając czeladź niesforną, przeszła między nią bezkarnie, i wysunąwszy się za wrota, obejrzała się parę razy za siebie, a potem skierowała w zarośla ku ścieżce do odryny wiodącej.
Nasłuchiwała kilka razy jeszcze, kryjąc się w gąszcze, czy jej kto nie śledzi, bo Ryżca posądzała; potem żwawo pobiegła ku szopie. Jeszcze