Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/68

Ta strona została skorygowana.

śmieli i radowali! Nie ujmie się nikt. A no, może być, że do pomsty nie przyjdzie, albo się ojciec wykupi.
— Wykupi się! — powtórzyła Lublana — ja umrę a nie pójdę na gródek niewolnicą; kneziową mnie zrobić obiecuje, a niczem tam nie będę tylko rabką i sługą! Nie — nie! lepiej w wodę! Jak trup wypłynie, ojcu się ulituje. Przywiążę kamień do szyi.
Rusa ją za rękę porwała.
— Cicho bądź — zawołała — cicho! słuchaj mnie.
To mówiąc, węzełek, który miała pod pachą, rzuciła na ziemię i rozwiązywać go poczęła, przyklęknąwszy. — Przez trochę odchylone wrota księżyc wpadał do szopy.
Stara z pośpiechem w worku szukać poczęła i wyciągnęła z niego nową odzież całą, koszulę, chusty, sukmankę.
— Rozdziewaj się, a żywo — rzekła.
— Cóż ma być? — zapytało zdziwione dziewczę.
— Co? — samaś rzekła — szeptała Rusa — suknie twoje wszystkie położymy u rzeczki na brzegu, gdzie się stawisko poczyna. Znajdą jutro ludzie odzież, i poznają, i powiedzą, żeś poszła w wodę i kneź pojedzie z niczem.
— A ze mną topielicą co ma być? — zapytała Lublana.
Rusa ku niej podniosła głowę.