Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/69

Ta strona została skorygowana.

— Cóż myślisz? — odpowiedziała pytaniem drugiem. — Chcesz się, czy nie, wyzwolić tem?
— Matuniu! chcę — zawołała Lublana — chcę — ale co zrobię ja z sobą?
Rusa jej coś na ucho poszeptała i dziewczę się uspokoiło trochę.
Wnet też rozdziewać się poczęła, choć nie bez trwogi.
— Matusiu moja — odezwała się szeptem cichym — ludzie mówią: kto ze śmiercią żarty stroi, tego ona ima...
Rusa ręką poruszyła.
— Na to się znajdzie sposób! — mruknęła — nie bój się.
Po chwili skrzypnęły drzwi szopy, i stara wyszła, niosąc węzełek pod pachą, a Lublana poszła się położyć na siano. Łysek u nóg siadł na straży.
Nazajutrz do dnia, gdy kneziowi ranną strawę dawali i siedział nad misą ponury, wbiegły do izby dziewki z krzykiem wielkim a zawodzeniem, niosąc w rękach odzież Lublany, którą, idąc prać, nad stawiskiem znalazły. Leżało tam wszystko u brzega, nawet ulubione bursztyny i kolce, które ojciec niedawno jej kupił w Kołobrzegu.
Ryżec, ujrzawszy suknie, ręce załamał. Krzyk w chacie powstał niezmierny.
Namarszczył się kneź nad misą siedzący, i Ber-