żny sposób. Znaleźli się tacy, co tego wieczora słyszeli śpiewy dziwne u stawu i śmiechy nieludzkie; byli inni, którzy w świetle księżyca zwijające się postacie mgliste, powietrzne, widzieli zdaleka.
Ryżec, który w początku nabrał był jakiejś nadziei, że córka jeszcze znaleźć się może, stracił ją teraz, przypuszczając z innymi, że ją wodne dziewki z sobą uniosły do szklannych gmachów swoich.
Wieść o tem, jak się to zwykle dzieje, poszła z ust do ust, a że każdy coś do niej dodawał, w dalszych więc osadach już wiedziano nawet, jaka była przyczyna porwania: ta, że się Lublana wodnicom śpiewem sprzeciwiała.
Nad stawisko teraz wieczorem nikt się iść nie ważył, z obawy, aby uzuchwalone duchy nowych ofiar nie żądały.
Leszek, choć wiano zabrał i miał się czem pocieszyć, jechał z powrotem do gródka swojego gniewny i nasępiony, a że na kogoś musiał spędzić złość, choć w słowach, Berzdę przeto zawołał do siebie, aby go słuchał i potakiwał.
Milczący zausznik knezia, choć mało mówił i uśmiechał się tylko a krzywił, patrzał za to wiele, podpatrywał i myślał, a miał rozumu dosyć. Leszka mu żal było. Dawszy zrazu się wyburzyć i naodgrażać, pokłonił się w końcu i, podjechawszy do pana, szepnął:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/75
Ta strona została skorygowana.