Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/76

Ta strona została skorygowana.

— Mnie się widzi, proszę miłości waszej, że to wszystko Rusa, ta stara, uwarzyła, aby dziewki nie dać, a ją kędyś pewnie przychowali.
Odwrócił się kneź żywo.
— Tobie to zkąd przyszło? — spytał.
— Rusę wszyscy znają, że ona waży się na najgorsze sprawy — rzekł Berzda. — Chodziła, szeptała, wszystko pewnie uradziła i przygotowała — dziewczynę na wyżki wsadzili.
Leszek się aż zatrząsł.
— Wsadzić-by tę babę do jamy, a siec, a ducha słuchać, aż się przyzna! — zakrzyknął. Ale, co z tego! sama zdechnie, a jak urok rzuci na człowieka, nikt go nie zdejmie!
O! gdybym wiedział! — dodał Leszek.
Berzda nie śmiał mówić więcej, lecz kneziowi bardzo jego przypuszczenie do serca przylgnęło. Skinął na Berzdę znowu, począł mu coś szeptać, a uradziwszy oba co począć — jechali już spokojniej aż do popasu, do którego Leszek rychło dał znak, bo był zawsze głodny. Droga, którą jechali, wiodąca nad rzeką, pod wzgórkami, brzeg jej wynioślejszy stanowiącemi, kręciła się, wód pilnując. Na pagórku stał las gęsty, podszyty, miejsca długo na odpoczynek dobrego nie mógł Berzda upatrzeć, aż ukazał się parów, przez strumień biegnący ku rzece, wymyty, szeroki, cienisty, w którym