Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/79

Ta strona została skorygowana.

Słowem, straszny był człek, choć mały, gorzej obra a wielkoluda lękano go się.
Leszkowi dolina zaciszna bardzo się podobała; już się rozkładać w niej poczęto, gdy Berzda sobie zapóźno przypomniał, zobaczywszy drzwi lepianki, że to tu ów Znosek przemieszkiwał.
Trwoga go zjęła, aby ukazaniem się swem knezia nie pogniewał, i pobiegł mu o nim oznajmić.
Leszkowi się srodze jeść i pić chciało, mężczyzn też mniej niż bab się obawiał, połajał Berzdę, rozkazując dać mięsa i miodu.
Ludzie z przeciwnej strony parowu, jak najdalej od chaty Znoska stanęli, bo z nich gdzie-który wiedział o nim, więc się przestrzegali; a choć cicho się starali znajdować, przecie tyle ludzi, koni i psów nie można było utrzymać bez wrzawy.
Sroka ledwie pierwszy kubek nalany wziął do ust, gdy nagle otwarły się drzwi, ludzie pierzchnęli i w progu pokazał się Znosek.
Nóg mu nic widać nie było, bo je broda zasłaniała, po bokach tylko sterczały dwa łokcie, bo się rękami wziął w pas i tak oczy wytrzeszczywszy śmiało na Leszka, stał, rozglądając się.
Przez chwilę panowało milczenie.
Z pagórka, pono drzwi skrzypnięcie posłyszawszy, z chrustów wyrwała się koza czarna, w skokach przybiegła i stanęła koło swojego pana.