Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/80

Ta strona została skorygowana.

A była taka duża, że głowa jej nad włosy najeżone Znoska wysoko sterczała.
Leszek, gdy zobaczył to dziwowisko, którego się tak strasznem nie spodziewał, o kubku pełnym zapomniał — oczy w nie wlepił; Znosek też patrzał tak samo na niego.
Czekał kneź, aby mu pokłon bił: ten ani myślał. Koza, stojąc przy nim, nogą tupała i chrapała.
Szepnął kneź Berzdzie:
— Powiedz mu, niech tu przyjdzie.
Nie rad-by się był z nim wdawał Leszkowy sługa, a no musiał. Poszedł z pokłonem do Znoska.
— Kneź Leszek to jest, którego widzicie przed sobą — rzekł — idźcie mu cześć oddać, wołać was każe.
Znosek nic nie odpowiedział, pokręcił wielką głową, kozę zawołał i zamknął ją w ziemlance, a sam powoli ku Leszkowi się zbliżać zaczął.
Psy kneziowskie, które już się koło niego rozłożyły, czekając na kości, zobaczywszy tę poczwarę, ogony pobrały pod siebie, i oglądając się, precz szły, co Leszka trwogą napełniło, bo wiadomo, że wszelkie stworzenie nieme czuje niebezpieczeństwo dalej niż człowiek.
Kneź kubek postawił. Znosek na małych nóżkach przytoczył się tuż przed niego i stanął, ciągle się trzymając pod boki. — Nie pokłonił się.