— Lada baba ci to powie — zawołał — jeździłeś za dziewką, a powracasz z niczem.
— Bo się utopiła — wtrącił Leszek.
— Nie utopiła się — zawołał Znosek — nie, ale ty jej mieć nie będziesz; choćbyś ją dostał....
— Nie utopiła się! — zaryczał kneź gniewnie Nie?
— Żywa będzie — powtórzył Znosek — lecz nie dla ciebie.
— Jak? — podchwycił Leszek — ludzi, choćby tysiąc, poszlę w pogoń, zpod ziemi ją dobędę! Muszę ją mieć.
— Będziesz ją miał: nie dostaniesz jej — odezwał się Znosek.
Dwuznaczne słowa rozgniewały nawykłego do posłuszeństwa Leszka, który, zapomniawszy się, pogroził pięścią.
— Jakto może być? — krzyknął.
— Zobaczysz! — rzekł powoli Znosek — twoje oczy tego dojrzeć nie mogą, co moje, ani ty zrozumiesz to, co ja wiem.
— Mów, bo cię na gałęzi tej oto powiesić każę — zawołał, coraz się bardziej unosząc kneź.
— Jeszcze te konopie nie wyrosły, i na to łyko nie posiano, na których ja wisieć będę — rzekł Znosek obojętnie.
Berzda i czeladź dalej stojąca truchlała, słuchając tej kłótni, a że Znoska głos się rozlegał, koza
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/82
Ta strona została skorygowana.