Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/85

Ta strona została skorygowana.

Z twarzy jego jednak zbytniej trwogi, ani tego co nieszczęście zwiastuje, widać nie było. Podniósł kołpak zdala i pochylił głowę.
— A co na grodzie słychać? — zakrzyczał Leszek, któremu mowa wróciła.
— Na grodzie strach był — odparł Ryj — aleć minął. Leszek Ryży najechał z Przemkiem ziemie nasze, od rubieży, luda nabili, osad napalili. Zeszli się oba pod Krzywą Wierzbą, aby się ziemiami podzielić.
Po uczcie, do której siedli, zwada powstała. Rzucił się Przemko na Ryżego i ubił go; poczem czeladź Leszkowa wpadła, za pana się mszcząc, na Przemka, i tego ubiła. Tak się ta chmara rozsypała i rozlazła. Niéma już nic.
Leszkowi aż się twarz rozjaśniła.
— Na zgubę swą przyszli — zawołał. — Ryj, zbieraj ładzi, ruszaj na ziemie Leszkowe i wojuj je; ja na Przemkowe idę sam.
Cała czeladź krzyczeć poczęła z radości, podrzucając kołpaki. Leszek, który tylkoco wybrnął z biedy, już, ledwie odetchnąwszy, do swej myśli powrócił.
— E! żeby mi się jeszcze dziewka znalazła! — zawołał uśmiechając się — jużbym więcej nie chciał.
— Miłościwy panie — zawołał Ryj wojewoda. — Już-by wam urodniejszej nie trzeba nad tę, com ja