ją dziś rano w lesie napotkał idącą z Rusą czarownicą.
— Gdzie? jak? — spytał Leszek.
— Nieopodal od Ryżcowej zagrody — mówił Ryj; bom ja was tam naprzód szukał, a nieznalazłszy, na przełaj się puściłem. Szły we dwie kędyś w las.
Krasawica to taka....
Leszek na siodle podskoczył, aż koń pod nim jęknął.
— Mów, jaka ona była? — krzyknął. Ryj po swojemu opisywać począł, taką właśnie, jaką była Lublana, gdyż ją, nie inną, spotkał w drodze; Leszek co posłyszał słowo, w ręce bił i śmiał się.
— To ona! Nie mówiłem — odezwał się Berzda — że ją czarownica skryła. Toż się prawdzi.
— A gdzie jej teraz szukać, jeżeli ją w lasy zaciągnęła? — zawołał Leszek.
— Wróci ona do domu! Ojciec też w zmowie, gardło dam! — począł Berzda. Trzeba tylko Ryżcowej zagrody pilno strzedz.
Nim do dalszej narady przyszło, kneź, któremu głód i pragnienie wróciło, beczułkę i kubek podać kazał. Nie zsiadając z konia, wychylał, śmiejąc się, miodu czaszę po czaszy i zagryzał wędliną.
— Dobry wróżbita z niego — odezwał się wskazując w stronę, od której jechali i gdzie Znosek pozostał. Złe wiedział, tylko dobrego nie.
Berzda głową trząsł.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/86
Ta strona została skorygowana.