Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/87

Ta strona została skorygowana.

— Dać mu pokój, a mijać go — rzekł cicho. — Wie on wszystko, choć gadać nie chce.
Zmilczał i Leszek, zadumawszy się nad tem, co od Znoska słyszał o dziewczynie: że ją będzie mieć, a nie dostanie.
— Bylem miał! — szepnął w duchu.
— Teraz nam ziemie trzeba zajeżdżać — dodał głośno — lepszej ku temu pogody nie było. Ziemie mieć, pierwsza rzecz, ale ja i żonkę nową dostać muszę, i tę, której chcę.
Podniósł głos, zwracając się do ludzi.
— Kto mi Lublanę dostawi — słyszycie — krzyknął — dam mu ziemi tyle, ile pługiem w pięć dni oborze!
Czeladź odpowiedziała okrzykiem.
Ryj i Berzda spojrzeli po sobie.
— Na gródek! — zawołał Leszek — na gródek, co żywiej; a wy, Ryju, na ludzi trąbcie a wołajcie, na ziemie bezpańskie wojować!
W jedną gromadę zbiwszy się, wszyscy razem z kopyta drogą wyruszyli, aż tuman pyłu podniósł się za nimi.