Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/89

Ta strona została skorygowana.

się ból wyśpiewać; ale takiej pieśni na świecie nie było, coby dla niej przystała. Snuła się jej ta, którą nucą, gdy młodą z domu ojca do młodego wiodą, lecz i ta jej nie starczyła. Ojca opuścić musiała; żaden na nią królewicz nie czekał.
Chaty widać nie było, tylko nad drzewami górował niebieski dym, jak sen się powoli wił ku górze, a ona w nim widziała wszystko: swoje młode lata, ojca, próg domowy, wesele wczorajszych dni, nadzieje jutrzejszych.
Opuścić było trzeba to gniazdo, nie dla kogoś drogiego, nie dla miłego, lecz na topielicy los mieniajac szczęście, żeby się po lasach włóczyć a wracać upiorem.
— Dolo moja, niebywała! dolo sieroca! — poczęła cicho nawpół nucąc, com ja duchom zawiniła, kto w kolebce złem mnie okiem, kto obrzucił mnie urokiem, żebym żywa była zmarłą, moją młodość przepłakała! Dolo moja nieszczęśliwa, gdzie mi iść: czy na wskrós ziemi, czy w głąb' wody, czy na ogień?....
— Lublano! — przerwała Rusa — a no dosyć zawodzić; nie pomoże skarga, a od takiego słowa boli dusza. Jak-byś sobie nożem piersi rozrzynała, Lublano. Idźmy, póki czas. — Słowo takie nie goi, tylko jad leje. Chodź! chodź!
Jakby nie słysząc nawoływania, dziewczę stało,