Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/9

Ta strona została skorygowana.
Tyle szczęścia co jest w pieśni,
Co prześpiewa się i prześni....

Urodziwy chłopak pół leżał, pół siedział nadedrogą, pod drzewem w cieniu, i patrzał w niebo czy na gałęzie, w których ptaszki, świergocąc, zdały mu się przekomarzać.
On, — czy te ptaszęta widział i czy je słyszał — kto to wie? Oczy mu tak chodziły, jakby nigdzie spocząć nie chciały, i nie dawał znaku, żeby go to, na co patrzał, zabawiało czy gniewało.
Ptaszęta go pewnie widziały i dziwiły mu się. Siadały zblizka na gałęziach, kręcąc łebkami, trzepocząc skrzydełkami, spychając jedno drugie, pochylając się ku niemu, jakby go zmusić chciały, żeby dał znak życia. Zniecierpliwione podlatywały nieco i powracały na zwieszoną gałęź, znowu się nakłaniając ku niemu, jakby mu w swoim języku mówiły: — Co tobie?