Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/91

Ta strona została skorygowana.

Szły lasem; Rusa prowadziła. Mijała ścieżki umyślnie, wybierała takie, o których wiedziała, że niemi nikt teraz nie chodził. Milczące szły, bo Rusa dumała pewnie co robić z dziewczyną? Dobrze było jej starej wytrzymywać leśne włóczęgi, głód, chłód i słotę; ale temu dziecku, co je na rękach noszono, na które chuchano, co nie zaznało złego, wpaść w takie życie bezdenne — jak ona to mogła wytrzymać?!
Różne się myśli starej roiły.
Dać-by ją zaraz Mirkowi? Gdy zmęczone trochę siadać miały, a Rusa z dzikiej gęstwiny wyszła na większą drogę, właśnie Ryj, pędzący do swego pana, najechał na nie.
Przychowała się za drzewo Lublana i fartuchem oczy osłoniła, ale zapóźno, bo już ją wojewoda zobaczył. Rusa naprzód śmiało wystąpiła przeciw niemu.
Spytał ją: jaką to krasawicę prowadzi? — odparła mu, aby swą drogą jechał.
Odezwał się potem, o knezia dowiadując, czy o nim nie miała wieści od Ryżcowej zagrody.
Rusa mruknęła, że już pojechać precz musiał, bo tam robić nie miał co.
Obie niewiasty zbiegły zaraz w gęstszy las, i spory dopiero kawał drogi uszedłszy nim, Rusa siadła odpocząć. Legła też przy niej Lublana, a Łysek siadł na straży.