Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/92

Ta strona została skorygowana.

Dziewczę spokojniejsze było.
— Lubko ty moja — odezwała się do niej stara, chleb łamiąc i jedząc powoli. Ja-bym tobie powiedziała coś, gdybyś ty słuchać umiała.
Dziewczę głową skinęło.
— Ty za Mirkiem tęsknisz, a Mirek za tobą — ciągnęła dalej Rusa. Głową nie potrząsaj, kiedy prawda. Co masz po świecie się rozbijać? — weźmie on cię i żoną mu będziesz. Nie zaznasz złej doli.
Na wpół leżąc na ziemi, słuchała w początku Lublana, lecz ledwie Rusa wspomniała Mirka, porwała się i wyprostowała, rumieniąc.
— Sromać się przed tobą nie będę, — odparła, brwi marszcząc, boś ty mi teraz matką. Mirek miły mi, może i ja jemu; ale, żeby mnie miał brać jak grzyba na drodze, żebym ja miała bez swatów, bez ojcowskiej woli pójść do niego na łaskę, na służbę: prędzej w wodę!
Uderzyła się w piersi.
— Znasz ty córkę Ryżcową! — dodała, ciągle się rumieniąc. Jaki on, taka ja. On mnie kneziowi chciał dać, abym kneziowała i panowała nad drugiemi; a ja siebie nie dam też, tylko po starym obyczaju, przy oczach ludzkich. Sromoty nie zniosę! o nie! Nie żoną-bym mu była, lecz służką. Lublana niczyją nie będzie rabką! Nie! nie! moje wesele musi brzmieć szeroko w świat — i jechać w biały dzień.