Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/96

Ta strona została skorygowana.

Myślała o chacie swej, w której o tej porze dziewczęta pieśni zawodziły u ognia, siedząc z kądzielami, ojciec na przyźbie spoczywał, a ona snuła złotą przędzę w głowie. Wszystko to chwila jedna obróciła w perzynę. Tam ją opłakiwano topielicą, a ona błądzić musiała, skazana niewiedzieć na-jak-długo.
Rusa, patrząc na nią, choć nie badała jej, z oczów i postawy czytała co się w duszy działo. Żal jej było dziewczyny, a cóż poradzić z uporną? z pieszczoną? z dumną?
Myślała i o tem, że Ryj je spotkał rano i, choć niby nie widział, spostrzedz mógł trochę twarzy a panu powiedzieć? Szczęściem, pewną była, że jej dziupli i schronienia nikt nie znał: więc choćby szukano, tam odkryć nie mógł nikt, i schować się też było gdzie. Myślała i o tem, że Mirkowi-by mogła dać czego pragnął, gdyby nie duma i upór dziewczyny — i o tem, że nie zwykła do życia w lesie, może dumę straci i uporu się pozbędzie.
Tak obie przemyśliwały, aż znużenie do snu napędziło. Poszły razem do szałasu na liście i mech, ognia wielkiego nanieciwszy, co postrzegłszy Łysek, między budą a ogniem położył się także spoczywać. Lecz co się zwinął w kłębek, to go porywał niepokój jakiś; wstawał nasłuchiwać, strzyżąc uszami. Zwierza się bał, czy człowieka?
Nadedniem wszystko spało: dwie wędrownice,