Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/97

Ta strona została skorygowana.

stróż i ognisko, które zwolna też popiołem się okryło. Rusa się zbudziła dopiero, gdy głuszce, zleciawszy się na gałęzie, zawzięcie tokować zaczęły. Za nią Lublana zerwała się także, a pies już był pierwej na nogach.
Szły znowu, Lublana nie śmiała pytać już: czy daleko były od dziupli w dębie starym?; ani Rusa jej mówiła, kiedy przyjdą.
W południe skwar powstał, nawet w lesie, i chmury zaczęły się przewijać po niebie, grożąc blizką burzą, gdy, przebywszy moczary po zgniłych kładkach, dostały się na rodzaj ostrowu, a Lublana zobaczyła olbrzymi dąb, w którym się domyśliła owego skrytego domowstwa.
Wśród mnóstwa starych drzew, jakie wówczas w puszczach stały, nigdy jeszcze podobnego nie widziała Lublana. Niewiele się podnosił ku górze, bo suchych gałęzi, grubych jak pnie innych drzew, dużo miał połamanych. Wyglądał w lesie jak starzec zgrzybiały wśród dzieci. Młodsze pokolenie przez poszanowanie dlań stało zdaleka, bo korzeniami potężnemi ogromną przestrzeń ziemi zajmował, a gdzie one sięgały, nic nie rosło. Pioruny i wichry w górę mu się podnieść nie dały, rósł więc pniem i kilku konarami olbrzymiemi, pokrzywionemi dziwnie, na których gdzieniegdzie liści się trochę zielonych trzymało. Sam pień, jakby guzami i garbami cały był okryty, spękany