Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

— Cóż, ty biegać nie myślisz? — rzekł stary szydersko.
— Ja? mnież to na co! — odezwał się Mirek, — albo mi spokój nie miły? Kneziem być — znaczy służyć wszystkim, na zawołanie stać, wolnej godziny nie mieć, i za to zbierać jeszcze przekleństwa. Z dwojga złego parobkiem być lepiej! Tyle, że się człek ukłonów napatrzy nieszczerych i kłamliwych słów nasłucha.
— Cóż ci się zda? kto wygra? — spytał Czapla.
— Pewnie ten, komu się samemu o tem nie śni, i kogo się inni nie spodziewają.
— Na pełni — dodał Czapla — jedźmy razem popatrzeć na te dziwy. Za naszego żywota, ani za ojców naszych nic nigdy podobnego nie widzieli ludzie.
Mirek nie bardzo obiecywał; na rozstajach rozjechali się z Czaplą; pociągnął do domu.
Nadchodziła pełnia miesiąca: gotowali się więc ludzie, jeżeli nie biegać do celu, to choć popatrzeć na zapaśników.
Wieści osobliwe chodziły po powiatach; prorokowano koniom różnym szczęście i ludziom.
Mirek ani myślał o niczem, powiedział sobie jednak, leżąc w chacie, a patrząc w pułap:
— Siwego tego, gdybym miał, co na nim Lublana jechała, wszystkich-bym prześcignął, ale chy-