Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

jakąś z tego, iż mu się siwy dostał. Zaledwie do chaty przybywszy, postawił go na pierwszem miejscu u żłobu, odgrodził od innych, i sam pielęgnować go zaczął, a bardzo się nim lubował.
Przybyły nazajutrz Czapla, gdy go w chacie nie znalazł, do stajni za nim poszedł.
— Patrzajcie, co mnie za szczęście spotkało — zawołał Mirek — najlepszego konia, jakiego na wszystkie kraje nasze znam, dostałem niewiedzieć jak. Chodził bezpański, jakby na mnie czekał. To siwy koń Lublany.
Na nim — odwracając się do Czapli — wszystkichbym Leszków wyścignął.
— Czemuż nie! takiś dobry jak i oni! — rzekł Czapla.
— Lepszy od nich — odparł Mirek — bo tego, co oni, nie pragnę.
Pół dnia ze starym przegadali. Były jeszcze trzy dni do gonitw; namawiał Czapla druha, aby dla ciekawości jechał: ten się opierał; tak się rozeszli. Zostawszy sam, dopiero Mirek, gdy nudzić począł, rozmyślił się na siwego siąść i pojechać patrzeć na dziwowisko.
Nazajutrz rano, konia przybrawszy, ruszył w drogę.
Pusta ona zwykle bywała i trudno na niej spotkać było człowieka, a teraz sznurem szli i jechali