Zpołudnia dopiero gościniec był gotów. Siedli znowu na ziemi ślepcy i gęślarze, z pieśnią starą, Wojewodowie u celu na ławie, a obok Mirka stało trzech kneziów: nieulękniony Przemko, Mieszek i Kwas. Wszystkich konie młodsze były od Mirkowego i rwały się tak, a dęba stawały, z niecierpliwości, że je ledwie siedzący na nich utrzymać mogli — i sami siebie. Siwy stał, wcale się nienapierając do wyścigu, wodze mu pan puszczał wolno, a ci, co stali do koła, wciąż dziwowali się, że z taką szkapą powolną, pan jej, na goń się wybierał.
Jeszcze pieśni Lechowej nie dokończyli gęślarze, gdy na dany chustką zpod lasu znak, trzej ludzie w rogi zadęli i konie wszystkie, puszczone z kopyta, w czwał ruszyły.
Mirkowy tylko siwy poszedł sobie, jakby z innych drwił, niebardzo się rwąc i śpiesząc.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/114
Ta strona została skorygowana.