nie, tak oswojony z tem, co go spotkało, iż-by nie pojął teraz, jakby mu do dawnego stanu wrócić przyszło.
W tłumie rozpowiadano sobie jego żywot i sprawy, a Czaplę, o którym wiedziano, że mu druhem był, otaczali już nowi przyjaciele, aby im za orędownika służył przy kneziu.
Gdy do dworca doszli gęślarze, ślepcy, Wojewodowie, starszyzna i Mirek z nimi, a stanęli w przedsieni, zkąd obyczaj był po imieniu knezia ogłaszać, zapytał Bohobór, skłaniając głowę panu, jakieby chciał wziąć imię?
Mirek, wspomniawszy sobie widmo nocne, postanowił, jak ono Leszkiem się nazwać, i rzekł, że choć imię to gorzkiem być mogło dawniej, on je słodkiem chce uczynić.
Okrzyknięto więc knezia Leszka, a ci, co nie rozumieli dlaczego się to działo, wielką w tem mądrość widzieli, że właśnie wybrał to imię prastare.
Do uczty wszystko już było w pogotowiu, wprzód jednak nim zasiadł do niej Mirek, zażądał, aby konia, któremu winien był dostojeństwo, sam zawiódł do najlepszego żłobu i oddał najpilniejszej straży, która dzień i noc nad nim czuwać miała.
Stało się po jego woli i, okrywszy siwego szkarłatem, u pełnego postawiono go żłobu. Zwrócił, się ku panu i zarżał doń radośnie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/117
Ta strona została skorygowana.