Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/118

Ta strona została skorygowana.

Wśród tego szczęścia czemu ów koński głos napełnił go smutkiem? — Mirek nie wiedział sam. Przyszła mu na myśl Lublana, gdy od tego gródka polem jechał raz ostatni i mówił z nią, a ona mu, z siwym razem, zprzed oczów znikła. Co się teraz z nią stało? Pogrzebiono ją, czy biegała nocami, ssąc krew młodą?!
Gdy za stół siedli, Czapla za podczaszego się stawił kneziowi, prosząc, aby mu kubek swój powierzył i dawną miłość zachował, co mu przyrzeczonem zostało. Wesołość u stołów tak wielka urosła przy miodzie starym, iż o wczoraj i jutrze zapomnieli wszyscy; jeden Mirek, jak siadł chmurnym, takim i do końca pozostał.
Nocą już, znużonego, Czapla poprowadził do izbicy przygotowanej, w której dlań usłano łoże. Zamiast na szyję, jak dawniej, gdy sami pozostali, druh do kolan się pokłonił, ściskając je.
— Panuj szczęśliwie — rzekł — a o tych, co ci sprzyjali, nie zapominaj.
Mirek go uściskał. — Czaplo miły — odparł — panem nad tobą nie chcę być, ale druhem pozostać; bądź-że ty dla mnie prawdziwym, i nie szczędź mnie, gdy zbłądzę, aby los mojego poprzednika, nie spotkał i mnie.
Czy nowy kneź spał tej nocy? — powiedzieć trudno, bo radość, jak i smutek, sen odbiera.
Zrana czekali nań już Wojewodowie i starszyzna