Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/120

Ta strona została skorygowana.

najszczęśliwiej, bądź na jedno gotów: że my zawsze na ciebie burczeć będziemy; gdyby sam Prowe spadł na ziemię z Perunem, a siedli na stolicach, i z tych-by naród prędko nie był rad. Nie oglądaj-że się na to, jak ludzie na cię patrzeć będą, lecz rób swoje.
Skłonił się — szli inni starzy. Każdy co innego poddawał: jeden, aby zaraz sąsiednie ziemie zabierać; drugi, aby się na Niemca wyprawić; trzeci, żeby nowe urzędniki stanowić — spodziewając się jednym z nich sam być.
Mirkowi pod koniec w głowie już szumiało tak, że ledwie się żywym czuł. Zdało mu się, jakby go kto stogiem siana przysypał, tak mu nakładli wiele na zmęczoną głowę.
Już miał się im prosić, aby go puszczono tchnąć nieco, gdy do izby się wcisnął żebrak, w łachmanach, z małą gęślą na sznurku przez plecy zawieszoną. Staruszek był zawiędły, z twarzą pomarszczoną, uśmiechniętą, mały, przygarbiony, ale żywo się poruszający.
Nie pokłonił się bardzo nizko, oparł się na kijku, nogi szeroko rozstawił i począł najpierw patrzeć długo na Mirka.
— Cóż mi powiecie? zapytał — znękany kneź.
— Niewiele, miły panie, niewiele — rzekł stary, ino-m chciał na was popatrzeć jak dziś młodo i raź-