Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/125

Ta strona została skorygowana.

Ledwie Mirek mu się wymówić zdołał, że dnia tego nie napierał więcej. Na gródku pozostała starszyzna, i żupanowie, jakby z nim w zmowie byli, trzeciego dnia u stołu wnieśli rozmowę i naleganie, aby kneź sobie żony szukał.
Bohobor też ich popierał.
— Choćbyś, miłościwy panie, złego nie miał na myśli — rzekł, ludzie cię posądzać będą, bo nie wierzą, aby młody sam żyć mógł a nie tęsknił. Potrzebna mu żona jak słonko; bez tej on gospodarzem nie może być, co dopiero kneziem!
Zarwaniec radził z dobrego serca, aby nie jedną ale naraz wziął trzy, aby z nich się choć jedna niczego wybrała.
— Miły panie — odezwał się, — ludzie radzą po ludzku; każdemu z nich doskwiera niewiasta; niemogą na to patrzeć, abyś ty samopas, wolny chodził. Cierp jako my. Dlatego zaś radzę trzy, że się z sobą jeść będą, a tobie ulżą przez to.
Drudzy za złe wzięli Zarwańcowi, iż sprawę poważną w żart obracał; zakrzyczano go, aż zamilkł. Pokoju jednak nowemu panu nie dali, ani tego dnia, ani dni następnych, domagając się, by koniecznie żonę wybierał.
Widział tedy Mirek, że inaczej nie może być i milczał, ale w sercu go bolało, bo Lublany zapomnieć nie mógł.
Jeszcze się ta sprawa toczyła, gdy jednego dnia