Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/135

Ta strona została skorygowana.

bo choć urągał się każdemu i na nikogo łaskawym nie był, dla tego urągowiska ludzie mu byli potrzebni.
Gdy dwa, trzy dni, w roboczy czas nikogo nie było, powiadano, że wychodził z debry aż na gościniec i tam stał, na przejezdnych czatując. A kto go w tej złej godzinie napotkał, nie uszło mu na sucho: zawsze biedy jakiejś napytał.
Jednego wieczora ludzisków, że to była pora jesienna, kiedy w polu i w lesie roboty mniej, naściągało się dużo. Znosek się wyśmiewał z nich aż szeroko rozlegało się po lesie. Z tyłu za wszystkiemi stała Rusa i czekała. Dała się innym pożalić, wystękać, aż została ostatnia.
Znosek już wstawać miał, gdy do niego przystąpiła.
— Jeszcze i ciebie tu didko przyniósł — odezwał się stary — a ty tu po co? Ludzie mówią, że ty rozumniejsza odemnie: radź sobie sama.
— Posłuchaj mnie — zawołała babka.
Znosek siadł. Położyła mu jakieś osobliwe ziele na kolanach w podarku. Stary popatrzył, powąchał, prędko za nadrę schował i, głową kręcąc, rzekł:
— A gdzieś ty to znalazła?
Nic na to nieodpowiadając, baba poczęła dalej, na kiju się sparłszy. I stała się rzecz osobliwa, że koza czarna dzika, co się na wszystkich rzuca-