Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/136

Ta strona została skorygowana.

ła, przyszła do niej, jak do dobrej znajomej, pod samą rękę, obtarła się o nią i kazała się pogłaskać.
— Sprawę mam wielką — rzekła — a na nią sędziego niéma, ino ty. Jam głupia.
Znosek się rozśmiał, oczy w nią wlepiając.
— Sprawa wielka — powtórzyła Rusa. Posłuchajcie i powiedzcie — a co wy powiecie, to się stanie.
Znaliście Ryżcową córkę Lublanę? Wskazała palcem w stronę zagrody. Znosek głową naprzód dał znak, że o niej wiedział.
— Dziewka była jakiej drugiej pono na świecie niéma. Wiecie ilu za nią przepadało, a ten Mirek, co go kneziem wybrali, schnie dodziśdnia za Lublaną.
Wiecie jak stary Leszek się za nią pędzał, jak ona uciekła od niego, i jak ojca jej zabił.
Jam tam była. Dziewczyny mi się stał żal wielki, żeby obrzydłemu dziadowi w ręce nie wpadła. Już do niej jechał, kiedym jej wody dała, w którą wsypałam Sen-Ziele. Dziewczyna wnet padła jak umarła.
Nieszczęśliwa godzina moja — ciągnęła stara dalej — com jej miała szczyptę wsypać, dałam nie wiem wiele. Nie wstała ze snu wieczorem, nazajutrz nie wstała, drugiego dnia jeszcze martwa leżała. Patrzyłam na nią, brałam ręce i głowę — życia nie było.