Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/14

Ta strona została skorygowana.

wiedziała sama co czyni. Głos ten jej miał taką jakąś moc straszną, że ci, co leżeli już pobici strzałami zdala rzucanemi, zrywali się i zakrwawieni stawali u jej nóg, aby wnet paść przy nich trupem.
Rusa, widząc, że nie pociągnie z sobą i nie ocali dziewczęcia, łamała ręce, ale nie traciła przytomności. I ona, rękami w powietrzu machając dziwnie, garściami rzucając piasek, razem z jakiemiś niezrozumiałemi klątwami, broniła się jak umiała, choć obrona była niemożliwą.
W tem myśl jakaś jej przyszła, gdy zobaczyła Leszka, który ku wrotom jechał wprost na Ryżca, z oszczepem podniesionym. Chwyciła czerpak u stadni, wsypała weń z zapazuchy coś z węzełka, i przecisnąwszy się do Lublany, krzyknęła do niej nakazującym głosem:
— Pij!
Dziewczę spalone miało od krzyku usta, nie wiedząc co czyni, sięgnęło ręką ku czerpakowi i chwyciło wody spragnione. Rusa popatrzała na nią i resztę napoju wylała na ziemię.
Gdy się to działo z Lublaną, ojciec jej, stojący jeszcze we wrotach, bronił wnijścia Leszkowi, który z konia nań zamierzywszy się, pałką ogromną w głowę go uderzył i obalił na ziemię. W tejże chwili z krzykiem strasznym Lublana, której topór wypadł z ręki, słoniła się i obaliła nawznak w nastawio-