Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

Chce ci się życia — dodała — smutniej — a wiesz-że ty: czy on cię dziś miłować zechce?
A nuż odepchnie?
Lublana stanęła słupem, ręce się jej splotły na piersi, oczy wlepiła w ziemię — zamilkła, usta zaciąwszy. Rusie żal się jej zrobiło: przyszła i położyła jej rękę na rozpalonej głowie.
— Dziecko ty moje — rzekła — do świtania serce ukołysz, wytrzeźwij się. Gdy cię taką zobaczy stary, nazwie cię upiorem.
Jutro dodnia przez lasy, naprost pójdziemy pieszo, na wieczór u niego staniemy.
Lublana wahała się jeszcze, gdy Rusa rzekła ciszej:
— Na wszystko rozum mieć trzeba. Pójdziemy mimo zagrody Ryżcowej przez ziemię, którą Czerniak zajął, nuż nas tam kto zobaczy i pozna? Czerniak rad pozbyć się upiora czy żywej, aby z zagrody nie dać nawet wiana.
Pochwycić mogą.
Czarne oczy Lublany zapaliły się; ręka szukała noża u pasa; zdała się gotową do walki, lecz po namyśle rzuciła się na posłanie, sparła na rękach i wdumała tak w siebie, że Rusa, próżno coś nad nią poszeptawszy, odstąpiła.
Noc zeszła dziewczynie na czuwaniu. Co chwila zwracała oczy ku niebu, patrząc czy nie dnieje. A noc już była jesienna, długa, a w lesie, z które-