Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/142

Ta strona została skorygowana.

Lublana płakała nad swą dolą, tak jej było pilno, aby stary powiedział, że do życia miała prawo.
Przed brzaskiem były na nogach i dzień się robił dopiero, gdy wąwóz zobaczyły.
Lepianka stała zaparta, przed nią jakieś ognisko niedogorzałe dymem napełniało dolinę. Usiadły naprzeciw niej i czekać musiały, aż Znosek izbę otworzy i wypuści kozę.
Nieprędko drzwi skrzypnęły; głowa włosami okryta ukazała się; stary postrzegł siedzące, poznał Rusę, drugiej się domyślił: ale zamiast wynijść do nich, drzwi znowu zamknął i zasunął.
Musiały czekać jeszcze...
Wreszcie wypuścił kozę, która, jakby wystraszona, odskoczyła od lepianki, stanęła na wzgórzu, obejrzała się dokoła i w las poszła.
Znosek wydobywał się z chałupy z rękami schowanemi pod brodę; siadł na pieńku.
Niemogąc wytrzymać dłużej, Lublana poczęła iść ku niemu krokami śpiesznemi; ale Rusa pociągnęła ją za rękaw i zmusiła do pozostania z sobą.
Oczy Znoska szukały już dziewczyny, przystępującej doń z trwogą.
— Ot ją macie — odezwała się Rusa. — Pokłońcież się ojcu, pokłońcie.
Lublana schyliła się do ziemi; Znosek milczał a patrzał. Baba zmusiła ją potem twarz podnieść, pokazać oczy i twarz zarumienioną.