Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/143

Ta strona została skorygowana.

Uśmieszek niedostrzeżony przebiegł po wargach bladych guślarza. Ruszył się i rękę dobywając zpod brody, pokazał w niej miseczkę, którą trzymał, pełną czerwonego jakiegoś płynu. Podniósł ją do góry, prawie do ust Lublanie, która, poznawszy krew, cofnęła się z krzykiem, a Znosek ze śmiechem miseczkę cisnął o ziemię.
Obie niewiasty stały czekając wyroku.
— Jaki z niej upiór! — zawołał Znosek. Stara ty! winnaś, że się darmo męczyła!!
Żywa jak ty i ja — a oboje nas przeżyje... i — dodał rękę podnosząc — ej? krasawico! pochwycą cię daleko a wysoko!
Domawiał tych słów, gdy w lesie myśliwski róg się dał słyszeć, tuż prawie u parowu.
Znosek przestał mówić, nastawił ucho, odrzucając zakrywające je włosy gęste i zbladł, a trząść się zaczął.
Przestrach jego i dwie niewiasty jakąś nabawił trwogą. Róg odezwał się raz drugi, i ponad samą debrą, wśród obnażonych z liści gałęzi, ukazała się głowa, na koniu siedzącego, Czerniaka, a obok niej druga, z której ust wyszedł krzyk:
— Upiór Lublana!
Czerniak zdawał się chcieć z koniem skoczyć z wysokiego brzegu parowu, wprost gdzie stały dwie niewiasty, lecz koń się żachnął i stanął dęba,