Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/146

Ta strona została skorygowana.

— O! o! dniem one nie latają! — zawołał — ale wy wszyscy się z sobą znacie, bo jednemu Lichu, Didkowi, służycie: ty, baba i ona. Otwieraj chatę!
Domawiał tych słów, gdy z góry wyskoczyła koza i spłoszyła mu konia, stanęła u drzwi, jakby w obronie lepianki, łeb rogaty nastawiając groźno. Znosek się nie ruszał z siedzenia.
— Chatę otwieraj! tyś ją tam ukrył! — zawołał Czerniak, — myślisz, że ja się ciebie boję? Wywrócę tę twoją chałupę, na postronek cię wezmę i do chlewa posadzę!
— Nie gadaj a rób — rzekł szydersko siedzący spokojnie Znosek, któremu się oczy tylko zaczerwieniły i krwią zaszły. Rób, weź na postronek, prowadź do chlewa: ja ci się bronić nie będę; pamiętaj tylko, że ja maleńki, ale za mną tysiąc guślarzy i tysiąc ślepców i tysiąc stoi silniejszych niż ty i ja, co cię powoli jak mrówki do kości objedzą.
— Ani ich, ani ciebie się ja nie zlęknę — odparł Czerniak — dawno-byśmy od was wolni byli, żeby ludzie wieszali takich jak ty, — nie słuchali.
Gdy to mówił, zwrócony ku Znoskowi, nie spostrzegł się jak Rusej nie stało. Wsunęła się w krzaki, jakąś ścieżyną niewidoczną, wdrapała się na ścianę parowu; ludzie Czerniaka obawiający się czarownicy, puścili ją, — weszła w gąszcze i znikła. Odwrócił się, aby znowu na babę nastać: już jej nie było. Znosek zzanadrza dobył kawałek koła-