ani Didka, ani tych, co pod ziemią mieszkają, nie boją się. Tym oni straszni, co się ich zlękną!
Pogroził nieruchomie stojącemu Znoskowi i zwolna ku wyjściu z wąwozu się skierował. Ludzie, posłuszni, zostali na czatach.
Czerniak nie wiedział dalej co ma robić; nie chciał ustąpić, ani na oczach zostać staremu guślarzowi; wyjechał na gościniec, i u szyi wąwozu, z konia zsiadłszy, na ziemię się rzucił; podparł się na rękach — dumał.
Gościńcem tymczasem ludzie przeciągać zaczęli, niektórzy po radę do Znoska, inni w różne strony.
Tych, co do wąwozu iść chcieli, nie puszczano; zebrała się ich kupka upartych, bab i starców, tuż prawie przy leżącym Czerniaku, stali i szeptali między sobą, pojąć tego niemogąc, że się znalazł człowiek tak śmiały, który mógł do starego guślarza tamować drogę. Cichaczem poczęli rozpytywać ludzi nad drogą, którzy z równym jak oni przestrachem patrzyli na to, co się stało, i opowiedzieli im, iż pan ich za coś do starego się uwiązał, i ani jego, ani do niego nie puszcza.
Gromada tych pielgrzymów pomnażała się coraz i, na leżącego patrząc Czerniaka, stała — czekała jakiegoś końca. Niektórzy na ziemi się pokładli, niewątpiąc, że ten napad zuchwały prędko ukaranym zostanie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/149
Ta strona została skorygowana.