Zbliżało się południe: uparty napastnik nie ustępował.
Jednego ze swoich posłał do zagrody po strawę; sam został na straży. Poczynał myśleć już, że ta walka z czarownikiem na nic się nie zda, lecz ustąpić mu wstyd było; chciał, aby przyszedł upokorzyć się i prosić.
Nad wieczorem, niedoczekawszy się Czerniak Znoska, sam nareszcie do niego postanowił iść i sprawę zakończyć. W wąwóz wszedłszy, ujrzał zdala ludzi swoich, siedzących na ziemi przed chatą, u której drzwi świeża usypana była mogiła. Drzwi stały potrzaskane jak zrana. Znoska nie postrzegł.
Spytał o niego stojących na straży, którzy opowiedzieli, że widzieli jak do lepianki wchodził, ale się potem nie pokazał.
Czerniak poszedł śmiało do niej i zajrzał. Znoska tu nie było.
Na progu tkwił wbity nóż tylko.
Niemówiąc słowa, Czerniak na konia wsiadł i do zagrody wszystkim z sobą kazał powracać. Jak tylko straże ustąpiły od wnijścia, lud, który czekał tam, począł biedz do chaty, a zobaczywszy mogiłę i nóż wbity na progu, wielkim jękiem i płaczem zaryczał. Na odjeżdżającego Czerniaka kamieniami i przekleństwy ciskano.
Wszyscy byli pewni, że Znosek zginąć musiał
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/150
Ta strona została skorygowana.