Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/154

Ta strona została skorygowana.

o którem starzy wiedzieli. Starcy byli naówczas jako księgi żywe, chodzące, i przeto ich szanowano, bo w ich pamięci zapisane było, co się od najdawniejszych czasów wydarzyło, postanowiło i zakonem stało. Czasem, gdy jeden i drugi staruch nie wiedział co czyniono, słano daleko do innej żywej księgi pytać: czy w niej nie zapisał się zakon odwieczny.
Młodzież przychodziła i słuchała, a uczyła się, wiedząc, że gdy tamtych nie stanie, na nią zejdzie zakonu strzedz i znać go. Mały człeczek ubogi, co wiele pamiętał, guślarz, wędrowny dziad, gdy umiał powiedzieć o zakonie, słuchał go sam kneź nawet, jako żywego prawa.
Dnia tego też, na przypadające sądy, dosyć się zeszło ludu, a Mirek, naradzając się ze starszyzną, sprawy tak kończył, iż nawet ci, co ukarani byli, nie szemrali. Że nazajutrz z wojskiem miał iść, a pilno mu było i nikogo nie chciał odprawić bez słowa, do mroku siedział pod lipą, nieustępując. Było takich wielu, którym żalów tamować nie chciał, słuchać musiał, a żal ich miary nie znał i czasu dużo kradł. Ciemno się robiło i czeladź łuczywa zapalała, gdy jeszcze kilku ostatnich przesłuchać musiał Mirek. Za nimi postrzegł na kiju spartą Rusę, która także się na niego oczekiwać zdawała. Z oczyma w nią wlepionemi, cierpliwie czekał: azali i ona skargę jaką przyniesie.