Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/156

Ta strona została skorygowana.

mi go wyręczyć, jechać zaraz; lecz nie dał im się zastąpić.
— Sam iść muszę! — zawołał.
O Lublanie tyle tylko wiedziała Rusa, iż ją Znosek uratował, przychowawszy, a co później się z nią stało — nie była pewną. Wierzyła tylko tak w moc starego guślarza, iż ręczyła, że jej Czerniak nie dostał.
Noc była czarna i wietrzna, gdy Mirek, z Czaplą i wielkim oddziałem ludu zbrojnego, z gródka wyruszył; dzień się robił, gdy, po złej drodze pośpieszyć niemogąc, stanął przed wąwozem.
Sam kneź ruszył przodem ku lepiance, lecz, z przerażeniem swem, nie znalazł w niej nikogo, tylko nóż utkwiony w progu i mogiłę świeżo usypaną przed nim, a żółtym świecącą piaskiem.
Żywej duszy nie było, coby powiedzieć mogła, kto leżał w mogile. Gniewem strasznym uniesiony, Mirek natychmiast na swoich począł wołać, aby wszyscy jechali ku Ryżcowej zagrodzie, obstąpili ją dokoła i zajęli, niewypuszczając z niej nikogo.
Sam on drogą ruszył prosto ku dworowi znanemu, nieszczędząc konia.
W parowie gorzki dym jakiś, jakby się lasy paliły, objął ich, tchnąć prawie niedając. Dalej, gdy z niego wyjechali, gęstszy jeszcze, kłębami ku dolinie się zwijał.