Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/159

Ta strona została skorygowana.

nie ustąpiło, jakby się lękało, by mu jaka nie uszła ofiara.
Nic żywego nie widać było już na pogorzelisku, prócz płomieni, które syczały i świstały.
Gęślarz z brodą siwą oddzielił się z tłumu i wolnym krokiem zbliżać się począł do knezia.
Szedł starzec jak pijany dymem, pieśnią i radością dziką, szedł, zataczając się zwolna, gęśle swą trzymając w teku, i kiedyniekiedy dobywając z niej głosu, który był jak echem przebrzmiałej pieśni; szedł i, oczy blade z powiekami krwawemi wlepiwszy w knezia, zatrzymał się o kilka kroków od niego. Nawpół śpiewając, pół głosem drżącym mówiąc, począł:
— Hej! białe gołębie gruchały, gruchały po dębach latając. Starce siwobrode po gajach się błąkały, błąkały śpiewając. Nikt nie mordował gołębi, pokłony starcom dawali. Sokół gołąbkę pogonił, stary ją gołąb' osłonił; na gniazdo puste padł zbójca, rodowi łając całemu. Słabych was stępię do nogi; patrzajcie na dziób mój ostry, na ostre patrzajcie szpony! Młodym ja karki pokręcę, starym ja kości połamię, szponami serca dobędę, dziobem im oczy wykolę.
I leciał sokół na gniazdo i siadł, dziób wziąwszy pod skrzydło. Hej! hej! wszak gniazdo się pali, siwy lud stanął do koła, pilnuje gołąb' sokoła. Nie zrywaj skrzydeł do lotu, nie krzycz ratunku,