bledło, a nadbiegające niewiasty z płaczem otaczające zwłoki, zawodząca nad niemi Rusa — w końcu go przekonały, iż Lublana nie żyła.
Wścieklejszy jeszcze odwrócił się od niej na resztę ziemian, która się broniła, rzucając się z krzykiem — i ludzi swych ciągnąc na tę gromadę.
— Bić — nie żywić nikogo! bić, nie dawać życia...
Chociaż Leszkowe siły były dziesięćkroć liczniejsze, osaczeni, niemając już do stracenia nic, gdy się zwarli do kupy i dobrali do oszczepów, nacisnęli tak na kneziowskich ludzi, już pewnych zwycięztwa, że się przez nich przebić zdołali i, nim ich znowu otoczyć pośpieszono, do lasu uszli.
Obozowisko trupami zasłane, konie, trochę zbroi, zagroda — zostały w ręku zwycięzców.
Z szopy zaraz w ciągu walki jeszcze wyzwolił się Berzda, z postronkiem na szyi, z rąk Czombra, który znikł bez śladu. Pobiegł do swojego pana i stanął przy jego boku.
Rad ze swego zwycięztwa kneź, gdy bić już i ścigać nie było kogo, odetchnął i poczuł głód i pragnienie.
Chatę i zagrodę już oddział jeden wojaków tak splądrował i zniszczył, że się tam posiłku żadnego spodziewać nie było można. Odrazę też miał Leszek od tych dwu trupów, które tam leżały jeszcze
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/16
Ta strona została skorygowana.