Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/167

Ta strona została skorygowana.

A no, moja Rusa, gdyby ona tu była znowu, jabym pewno swatów nie miała, zrękowin nie doczekała. Czarownica była taka, że ją wszystkie chłopcy na zabój kochać musiały, na nas żadną nikt przy niej nie spojrzał.
— E! ty! — zawołała Rusa.
— Teraz niechaj już sobie powraca — rozśmiała się Mucha — mnie już obiecano Płowcowi, wesele zapasem!
I chwytając za ramiona Rusę, dodało dziewczę wesoło:
— Nie bójcie się! powróci ona, powróci!
— A wy to zkąd o tem wiecie? — westchnęła Rusa.
— Ja? nie wiem znikąd — prędko odpowiedziało dziewczę, kosę swą długą około palca okręcając — zkądbym wiedzieć miała? Ot sobie plotę!
Zarumieniła się mocno i spuściła oczy, jakby się przenikliwości baby obawiała.
— Mów-bo, kiedy co wiesz? — nalegała stara.
— Ja? nie wiem nic? nie wiem, na matunię się klnę, nie wiem kiedy wróci.
— A wiesz, że powróci? badała Rusa.
— Kto to wiedzieć może! Mnie tak ptacy śpiewali w lesie, ogień szeptał i, pryskając, wiatr wyszumiał nad głową, zaśmiała się Mucha. Czyż tobie starej mnie pytać?
U ciebie w palcu więcej niż u mnie w głowie.