Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/176

Ta strona została skorygowana.

waszej stało, czapkę i moc jaką mi daliście nad sobą, składam teraz, ustępuję z miejsca tego. Powrócę do mojej zagrody, bo milsza mi swoboda niż panowanie. Dziękuję wam za dobre serca wasze; życzę, byście innego, lepszego znaleźli w miejsce moje, powolniejszego nademnie.
To mówiąc, Mirek czapkę z głowy zdjął i na siedzeniu ją położył, miecz kneziowski odpasał i postawił, sam zaś, jak stał w kubraku, bo i płaszcz z siebie zdjął, począł schodzić między ziemian z twarzą dosyć wesołą, jakby mu wielkie brzemię z ramion spadło.
Ludziska osłupieli zrazu, bo za pamięci ludzkiej nigdy przykładu nie było, aby ten, co moc w ręku miał, dobrowolnie się jej wyrzekał. Patrzali po sobie, nie wiedzieli co mówić, jak tu z tego wynijść.
Nowego pana wybierać, kiedy temu, którego im los dał, byli radzi, niepokój nowy mieć, najazdy Leszków znosić, — nikomu się nie chciało. Cofnąć, co się rzekło, starszyzna nie mogła.
Mirek zaś, czapkę zrzuciwszy, w tłum się wcisnął i zdawał ani myśleć o powrocie na kneziowskie siedzenie.
Starszyzna czas długi stała, nieśmiąc szemrać; oglądali się, ramionami wzruszali; niektórzy może radzi bezpańskim dniom, podczas których starsi