Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/177

Ta strona została skorygowana.

i wojewodowie rządy sprawiali, nie bardzo się sprzeciwiali temu, co się działo.
Mirek, odrazu się w ciżbę wmieszawszy, rychło przez nią się przecisnął, z izby bocznemi drzwiami wyszedł i, gdy ci dumali jeszcze — znikł im z oczów.
Dopieroż powstał gwar!
Jedni już zaczęli narzekać na tych, co dobrego knezia przyprowadzili do tego, że się aż czapki zrzekł, drudzy wołali, iż prosić go nie będą, kiedy ich rzuca sam, bo na stolicy posadzić znajdą kogo. Leszków siła!!
Rozumniejsi posmutnieli, bo wnet się tłum dzielić zaczął i sporzyć. Bohobor z Czaplą i innemi chcieli za Mirkiem gnać, aby go do powrotu nakłonić.
Reszta, warcholąc, nie puszczała: bezpańskie dnie im smakowały! Stała się wrzawa, poruszenie, zwada wielka, — cały tłum w podwórze się wytoczył.
Nikt się takiego końca nie spodziewał: padło to na nich nagle; nie mogli rychło opamiętać się — co dalej?
Ledwienieledwie Bohobor, głos podniósłszy, przekonał ich, że jak się tylko za rubieże wieść rozniesie, iż zostali bezpańskimi, zaraz od granic wpadną Pomorcy i Prusacy, a nim nowy kneź nastanie, dadzą im się najeść siła biedy.