— Berzda! — rzekł — ta stara wiedźma, piasek na mnie miotała i urok jakiś rzuciła, czuję, że mi źle koło serca.
Milczał zausznik.
— Czy ona zabita czy umarła?
— Kto? — spytał Berzda.
— Lublana — odparł kneź — ojca ja sam w łeb gruchnąłem i zwalił się odrazu — ale ona?
— Od strzał padali ludzie — rzekł Berzda.
— Nie było krwi na trupie.
— Czasem śmierć tak przychodzi — dodał sługa — szkoda dziewki! hoża była.
— Nąjkraśniejsza ze wszystkich — westchnął kneź — ale wiedźma też i zła okrutnie.
— O! o! — potwierdził Berzda — wiedźma, jakiej drugiej niéma i nie było; ludzie za nią szli jak psy na zawołanie.
I namyśliwszy się, dodał: — Dobrze, że umarła, bo-byście, miłość wasza wzięli ją, a z nią — nieszczęście wielkie.
— Teraz — rzekł, zwracając rozmowę, Leszek, któremu ochota do gadania wróciła — teraz po dworrach, po osadach, po zagrodach, na ziemian! W dyby ich, w niewolę! Jeden nie zostanie wolny i cały!
Rozstawionemi rękami, schyloną głową, sługa potwierdził, lecz zwykły uśmiech, który się zja-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/18
Ta strona została skorygowana.