odziać go jak potrzeba na drogę — do domu. Wyszła i Rusa do pomocy.
W dwu izbicach złożono — ojca w jednej, córkę w drugiej.
Czomber, mijając Lublanę, stanął i zapatrzył się mocno na nią; mruknął coś, pokłonił się i wyszedł.
Około ciała siedziała teraz Rusa, przemyślając, jak je na stos przybierze, gdy wszystko niemal z chaty rozchwytane zostało. Starsza z bab szepnęła jej na pociechę, że, bodnie z odzieżą ratując, przysypały je słomą, i Lublany wyprawa śmiertelna ocalała.
Rusa się naprzód nią zajęła.
Wyniesiono dobyte stroje odświętne, i baby zaczęły śpiewać płaczliwie, wkładając na zastygłe ciało odzież ostatnią, do której części każdej osobny śpiew umiały.
Rusa po wianek na skroń poszła do ogródka, tak stratowanego przez konie i ludzi, że, ledwie pełzając po ziemi i dobywając po listku a otrzepując z piasku, mogła mały uwiązać wianuszek.
— Z wiankiem tym zielonym — poczęła, zawodząc nutą żałosną, — nie siądziesz na dzieży, nie poniesiesz go miłemu. Ogień łakomy pożre wszystko i nie zazieleni się tobie, chyba trawa na mogile. Na toś się ty na świat rodziła, pierś matczyną ssała, na to cię ojciec na rękach kołysał, ludzie miłowa-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/23
Ta strona została skorygowana.