Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

gdy napadnięto na zagrodę, Mirka w niej nie było. — Mógł on ocalić, ale gdzie go szukać miała?
I on i drudzy od zemsty Leszka uchodzić i kryć się musieli.
Czombra słać, aby pytał i szukał, nie można było: nie znał ludzi, zdawał się na pół ledwie przytomnym i jakby sennym. Nie wszystko rozumiał, a wiele po swojemu przekręcał.
Noc letnia przeszła tak niewiastom skupionym u ogniska, na śpiewach pogrzebowych, płaczu, rozmowie i drzemaniu.
Czomber zajął miejsce na przyźbie, to, na którem Ryzec siadał, i zdało się jakby sobie wyobrażał, ze tu miał panem być. Rozprawiał, coś rękami okazując, głową trzęsąc.
Łysek, wierny stróż Lublany, którego, gdy się rzucił na jednego z ludzi Leszkowych, raniono oszczepem tak, iż zdawał się być zabitym, wieczorem zwlókł się do studni, wody napił z cebra porzuconego, i przyszedł, jęcząc, położyć się u nóg swej pani, do której, warcząc, nikomu przystępować nie dawał.
Noc, choć letnia, dłuższą się wydała nad zimowe, a gdy zadniało wreszcie, i przez otwarte okienka małe, brzask zaczął przeglądać, nawet Rusej się zrobiło lżej. Spojrzała na niebo ranne, chmurami okryte, i pomyślała:
— Co ten dzień przyniesie!