Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/30

Ta strona została skorygowana.

czeć poczęły, ciskając gałęzie na ogień, aby światło odpędziło widma nocne. Rusa tylko wstała i podeszła śmielej.
W progu stał Mirek, ale zastygł, niemogąc dalej postąpić kroku. Oczy jego już znalazły, czego szukały — umarłą; wlepił w nią wejrzenie i — skamieniał.
Przyszła doń Rusa i musiała targnąć za odzież; ale, niemówiąc nic, pokazała ręką naprzód Lublanę, potem izbicę, w której leżał Ryżec.
— Ot gody wasze! — zawołała — ot siła wasza i moja — chciałam ratować i zabiłam, wy bronić chcieliście i nanieśli śmierć. Przeznaczone nie minie. W wodę chciała, umarła bez wody. Padł ojciec i córka razem, Leszek sam zabił ich oboje.
Mirek niebardzo słuchał, nie rozumiał wiele: patrzał na bladą twarz i drżał.
Rusa go za połę do izby ciągnęła; dał się tak wlec aż ku pościeli, na której leżała. Łysek nie zawarczał już nań, bo zdechł tegoż wieczora.— Baby go widłami, precz ku trupom innym, na podwórko wyrzuciły.
Na ławę, naprzeciw umarłej siadłszy, Mirek oczy w nią wlepił, niemy był. Przebudzone baby i dziewczęta, widząc ból jego, wtórować mu zaczęły znowu pieśnią o wianuszku i o kosach dziewiczych, które z sobą niosła do mogiły.
Reszta nocy tak zeszła, a Mirek się nie opamię-