Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

tał. Mówiła mu Rusa o pogrzebie, — nie odpowiadał. Wody mu dała raz i drugi: napił się, ale mu to ust nie rozwiązało. Dzień się zrobił i niewiasty poszły po ziele i strawę jakąś, szukając jej po kątach, Rusa na próg do Czombra się udała, aby mu coś przykazać. Mirek sam został z umarłą.
Na ognisku wygasło było nad ranem, dzień szary wpadał małem okienkiem, we mrokach jedna twarz Lublany bielała. Mirek wstał i począł się przechadzać po izbie; a co się zbliżył do umarłej, to stanął i w lice jej się zapatrywał. Ciągnęła go ku sobie, jakgdyby żywą była. Pochylił się ku niej, i sam już nie wiedział pewnie, jak usta do czoła przyłożył. Zdało mu się, że do niego przywrzały. Czoło było jak lód, mróz poszedł po chłopcu. — Niechby mi ona dała śmierć — rzekł w duchu, kiedy ja jej życia dać nie mogę.
Wtem zdało mu się, że tchnienie usłyszał. Odstąpił, oglądając się, a w tem zwolna otworzyły się oczy Lublanie, poruszyła głową, podniosła się powoli i spojrzała.
Mirek odskoczył aż ku drzwiom.
Trzeci dzień leżała trupem....
Krzyk jego wywołał Rusę, która do izby wpadła i, ujrzawszy Lublanę podnoszącą się z pościeli powoli — stanęła, ręce załamując.
Mirek stał za nią przerażony, gdyż widział w niej — upiora.